WITOLD LUTOSŁAWSKI O...

...O SZTUCE, PIĘKNIE I PRAWDZIE

Najwyższym celem sztuki jest piękno, tak jak najwyższym celem nauki jest prawda. Jednak tak jak w matematyce, astronomii i z pewnością w wielu innych naukach można dopatrywać się swoistego piękna, tak w sztuce spotykamy się nieuchronnie z zagadnieniem prawdy. Prawda w odniesieniu do sztuki jest pojęciem wieloznacznym. [...] Mnie interesuje w tej chwili to z nich, które odnosi się - jak to określa Ingarden - do „prawdziwości” jako wierności wyrażania się autora w dziele. Chodzi mi tutaj w szczególności o aspekt etyczny zagadnienia, a więc na przykład o to, czy autor tworząc swe dzieło był w zgodzie ze swym artystycznym sumieniem, czy postępował zgodnie z wyznawaną przez siebie estetyką, czy respektował kanony sztuki, w które wierzy, a więc - czy dał rzetelne świadectwo swej wewnętrznej prawdzie. (1981)

Artysta, który kosztem rezygnacji z pełnej wierności własnym przekonaniom artystycznym wyobraża sobie, że tworzy dla zadowolenia drugich, pada ofiarą najokrutniejszego w swych konsekwencjach złudzenia. Myśląc, że spełnia szczytną społeczną misję, ofiarowuje ludziom fałszywą monetę. Myśląc, że wyraża swą działalnością swój szacunek dla społeczeństwa, daje - może mimowolny - dowód swej dla niego pogardy. (1961)

...O ISTOCIE MUZYKI

Muzyka jest dla mnie sztuką abstrakcyjną, sztuką, która nie ma swoich znaczeń konkretnych. Oczywiście, ludzie przywiązują do niej znaczenia, ale to jest wtórne. Nawet jeżeli przywiązują, i nawet jeżeli by - idąc ich śladem - uznać muzykę za sztukę posiadającą jakieś znaczenie pozamuzyczne, to - w każdym razie - jest to sztuka wieloznaczna. Każdy ją przyjmuje na swój sposób. I jeżeli ludzie przywiązują jakiekolwiek znaczenia, to wcale nie oznacza, że istnieją takie, które by się musiały powtarzać, albo które w sposób bezwzględny miałyby tej muzyce odpowiadać. (1971)

Dzięki muzyce słuchacz przenosi się w świat idealny, świat naszych pragnieńi marzeń, naszych wyobrażeń o doskonałości, wolny od utrapień, jakich doznaje od otaczającego nas świata zewnętrznego, świat nieznany z doświadczeń życia codziennego. [...] Świat ten cechuje ogromne i różnorodne bogactwo emocji i doznań, nie wolnych od momentów wstrząsających, zawsze jednak pociągających i zjednujących każdego, kto potrafi poprzez słuchanie muzyki do tego świata dotrzeć. (1989)

W utworze muzycznym wszystko musi być owocem natchnienia. (...) Od takich momentów olśnienia zależy istnienie utworu, a w każdym razie jego wartość. Bez nich muzyka jest tylko intelektualną zabawą. (1990)

...O WŁASNEJ MUZYCE I O PUBLICZNOŚCI

Często zaliczany bywam do awangardy. Sprawia mi to przyjemność, ale po głębszym zastanowieniu przyznaję, że jest to przyjemność bardzo powierzchowna. (koniec lat 50-tych)

Publiczność jest to pojęcie zbyt wieloznaczne, aby je można było zamknąć w jednym słowie; nie ma ona jednej wspólnej fizjonomii. Powiem nawet więcej: publiczność w istocie swej właściwie nie istnieje. Publiczność jest zbiorem indywiduów ludzkich i dla mnie istnieje przede wszystkim każdy poszczególny słuchacz. Gdybym więc miał starać się o zadowolenie gustów publiczności, to musiałbym starać się - w myśl tego co powiedziałem - zadowolić najróżniejsze gusty i potrzeby. Musiałbym tym samym zrezygnować z kierowania się jedyną uchwytną busolą mojej pracy, jaką jest własny smak, własne potrzeby, własne pojęcie o tym, co w muzyce jest dobre, a co złe - innymi słowy zrezygnować z wiernej realizacji własnej wizji. Byłoby to równe sprzeniewierzeniu się samemu sobie. [...] Jeśli uda mi się zadowolić własne gusta i potrzeby, to mam tę pewność, że muzyka moja jest potrzebna przynajmniej jednemu człowiekowi. Jednak ten skromny, minimalistyczny rezultat kryje w sobie pewne nadzieje: mogę przecież przypuszczać, że istnieją ludzie, do których jestem podobny i być może takim ludziom przyda się do czegoś muzyka, którą piszę. (1961)

Lubię tylko te moje utwory, których jeszcze nie napisałem. Gdyby podobały mi się moje poprzednie utwory, nie pisałbym nowych, tylko słuchałbym starych! (1971)

...O MUZYCE WSPÓŁCZESNEJ

Sytuację [w muzyce współczesnej] przynajmniej do niedawna - można by określić jako stan permanentnej rewolucji. Słuszniej może byłoby nazwać ją parodią rewolucji, ponieważ to, co to zjawisko charakteryzuje, można by przedstawić w następującym skrócie: to, co było wczoraj, jest złe, tylko to, co jest dzisiaj, może być dobre, zaś gdy dobre będzie to, co będzie jutro, to co jest dzisiaj dobre, jutro będzie złe. Dlatego też, mówiąc nieco paradoksalnie, za najbardziej rewolucyjny krok w sytuacji permanentnej pseudorewolucji uważałbym jej zignorowanie, wyłączenie się z dialogu ze światem zewnętrznym, przede wszystkim ze światem tych krytyków i menadżerów muzyki oraz tych bywalców koncertów i festiwali, którzy interesują się głównie ciągle zmieniającymi się trendami i modami. Natomiast wszystkie wysiłki skierowałbym na tworzenie dzieł mających szansę dłuższego egzystowania i funkcjonowania, niezależnie od bezpośredniego kontekstu historycznego. (1981)

Muzyka nie istnieje po to, aby interesować się j a k jest zrobiona. Nawyk żeby komponować język, nie zaś to, co się ma nim ewentualnie do powiedzenia, jest chorobą naszych czasów. Ta choroba już trochę mija. Odczuwamy coraz większą potrzebę substancji, czegoś, co ma swój ciężar, co przemawia nie tylko sposobami i trickami technicznymi, ale czymś ponadto. (1990)

W chwili obecnej czujemy zmęczenie swoistą tymczasowością muzyki współczesnej, demonstracją środków, za którą niewiele idzie. A główną sprawą w muzyce jest przecież nie „jak”, lecz „co”. To „jak” jest konieczne, ale najważniejsze jest przesłanie. I na nie właśnie czekamy. (1992)

...O WYKONAWCACH

Muzyka może wyzwolić wielkość wykonawcy, kiedy po raz pierwszy ma on do czynienia z nieznanym utworem. Mścisław Rostropowicz, któremu zadedykowałem Koncert wiolonczelowy (1970) był typowym przykładem muzyka grającego wszystko, cokolwiek mu przyniesiono. Grał cały istniejący repertuar wiolonczelowy. Wyczuwam jednak, że raczej obca była mu muzyka drugiej połowy XX wieku. Najbliżsi mu współcześni to Prokofiew i Szostakowicz. W moim koncercie Rostropowicz odkrył rzeczy, których nigdy przedtem nie grał. [...] Gdy Rostropowicz po raz pierwszy wykonywał mój koncert wiolonczelowy w Moskwie, jego siostra, grająca w orkiestrze, była tym bardzo podekscytowana. Podeszła później do niego i powiedziała, że Rostropowicz musi jej opowiedzieć, jakie jest „sadierżanije” tej muzyki, jaka jest jej treść. Ona nie wyobrażała sobie, żeby utwór nie miał treści pozamuzycznych... (1990)

Doskonała sztuka wykonawcza na tym polega, że dochodzi do głosu bardzo tajemnicza cecha, jakaś muzyczna charyzma, coś, co nie wykraczając poza tekst kompozytora, nadaje utworowi zupełnie nowe życie. Pamiętam, kiedy Światosław Richter grał w Warszawie III Koncert Beethovena. Był to pierwszy utwór, który Richter grał poza Rosją (może nie Rosją, a Związkiem Sowieckim). On grał ten koncert w taki sposób, że gdyby postawić metronom, to prawdopodobnie on by poza ten metronom nie wyszedł. A to wykonanie robiło piorunujące wrażenie. Było ono napełnione jakąś nieprawdopodobną mocą, trudną do opisania i określenia. Czasem zresztą można określić, na czym ta tajemnicza moc polega. Dla mnie jako kompozytora rewelacją była próba Łańcucha II (na skrzypce i orkiestrę), który przygotowywał Paul Sacher. Zamówił on Łańcuch II dla Anne Sophie Mutter. Powiedział jej: ty grasz tylko repertuar dziewiętnastowieczny i barokowy. Najwyższy czas, żebyś grała utwory swojego czasu. Usłyszałem na próbie Łańcuch, zagrany przez tę dziewczynę w taki sposób, o jakim w ogóle nie mogłem marzyć. Na czym polegała wielkość tej gry? Określiłbym kilka jej cech, możliwych do spostrzeżenia. Jest to np. taka psychologiczna skala dźwięku, przechodzącego od zupełnej obojętności, kompletnej indyferencji, aż do najwyższego napięcia. To robi kolosalne wrażenie. Zapytałem kiedyś Anne Sophie Mutter, jak to się dzieje, że u największych skrzypków, wspaniałych techników, których jest teraz pewna liczba, zawsze usłyszę jakiś jeden fałszywy dźwięk, a w jej grze takiego dźwięku nie usłyszałem nigdy. Ona sama się nad tym zastanowiła i powiedziała: to jest radar. Ona to nazwała radarem. To jest tak, jak z nietoperzem, który z kolosalną szybkością zbliża się do ściany i nigdy jej nie dotknie. Kryje się w tym jakaś tajemnicza siła, czy porządek, który podczas wykonywania muzyki rządzi pracą ludzkiego mózgu, mięśni rąk i słuchem. Nie wiem, na czym to polega... (1993)